niedziela, 21 maja 2017

Rodzinna gorączka shar-pei - co to takiego???

Rodzinna gorączka shar-pei to genetyczna choroba tej rasy. Jest chorobą zapalną, której głównie towarzyszą: nawracająca gorączka i obrzęki stawów. Jest bardzo niebezpieczną chorobą, gdyż powoduje odkładanie się amyloidu, prowadząc do amyloidozy wątrobowej lub nerkowej. 

Nie będę opisywać tej choroby z medycznego punktu widzenia, bo się na tym nie znam. Opiszę tylko przypadek mojej Szelmy, która pierwszą gorączkę miała w wieku 3 lat, czyli już prawie 7 lat się z nią zmaga. Gdy wystąpiła po raz pierwszy obydwoje z mężem bardzo spanikowaliśmy. Szelma nie mogła zrobić kroku, cała się trzęsła i dyszała, a jej gorączka sięgała 41,5. O 1 w nocy dzwoniłam do całodobowej poradni weterynaryjnej i uzyskałam informację, by podać pół pyralginy. Od tego czasu pyralgina gości na stałe w mojej apteczce, choć teraz używam jej znacznie znacznie rzadziej. Mąż niemalże na sygnale jechał szukać apteki, przywiózł lek i jej zaaplikowaliśmy. Dodatkowo zrobił jej letni prysznic. Po 24 h objawy ustąpiły.

Każdy kolejny rzut to nowe doświadczenia, nowe obserwacje. Po tylu latach już wiem, że powtarzającymi się objawami są: 
  • dreszcze - są pierwszym zauważalnym symptomem gorączki i, co dziwne, wtedy Szelma nie ma jeszcze podwyższonej temperatury (wielokrotnie, po zauważeniu dreszczy, mierzyłam jej temperaturę i miała 38 stopni C - to jest jej "normalna" temperatura),
  • szybki przyrost temperatury (ok. 1 h po zauważonych dreszczach, gorączka sięga już grubo ponad 40 stopni)
  • mętny wzrok
  • obrzęk stawu skokowego, uniemożliwiający chodzenie
  • brak apetytu.

Mam to szczęście, że pracuję w domu i mogę kontrolować  przebieg tej gorączki.

Moje sposoby postępowania:
Gdy temperatura jest w początkowym stadium, to w pierwszej kolejności (za radą Pani Weterynarz) robię jej okłady na karku ze zmoczonego w wodzie (ale nie bardzo zimnej) ręcznika. Ponieważ Szelma podczas gorączki w ogóle nie wstaje (widać, że obrzęk łapy sprawia jej ból), poję ją na okrągło wodą ze strzykawki. Podczas gorączki nic nie je, więc również ze strzykawki podaję jej ugotowane i ostudzone siemię lniane. No i mierzę temperaturę średnio co godzinę. Gdy temp. powyżej 40,2 - 40,5 stopni utrzymuje się dłużej, wówczas podaję pyralginę, by jej nie męczyć. Gdy widzę natomiast, że temp. wynosi przykładowo 40 stopni i nie rośnie, wówczas stosuję tylko okłady. 

Rozpoznanie:
Po pierwszym rzucie gorączki, Pani Doktor zleciła badania, na podstawie których rozpoznano chorobę:
- badania morfologiczne (z rozmazem) i biochemiczne krwi, które przeprowadzamy średnio raz na rok
- badania moczu (obecnie kontrolnie powtarzam je co miesiąc)
- testy w kierunku chorób odkleszczowych
- badania usg jamy brzusznej ze szczególnym uwzględnieniem nerek (przeprowadzane średnio raz na rok) - podczas ostatniego badania przeprowadzonego w lutym br. uzyskaliśmy informację, że zmiany w porównaniu z rokiem poprzednim są śladowe, więc HURRA 😀

Z tego miejsca pragnę bardzo serdecznie podziękować Pani Doktor Bogusławie Wojciechowskiej, która wspaniale opiekuje się Szelmą. Podczas badań usg, które okresowo przeprowadzamy w innej klinice (rekomendowanej przez Panią Doktor), usłyszeliśmy, że nasz pies jest bardzo dobrze prowadzony. I ja się z tym zgadzam w 100%. Stosowane metody leczenia są zawsze jak najbardziej naturalne - oczywiście, zdarzają się sytuacje, że trzeba podać antybiotyk (np. zapalenie ucha), ale generalnie Pani Doktor aplikuje jej leki homeopatyczne oraz ziołowe, które przynoszą niesamowite rezultaty. Poza tym, kilkakrotnie zdarzało mi się, że Pani Doktor przyjmowała nas po godzinach otwarcia gabinetu (pamiętam, jak o 22 jechałam z Szelmą na podanie elektrolitów, bo była odwodniona i wykończona kolejnym napadem gorączki). Dziękuję również za wsparcie smsowe - wiem, że zawsze możemy na Panią liczyć!!! 

Myślę, że stan zdrowia 10-letniej już prawie Szelmy jest kompilacją wzorowej opieki lekarskiej, regularnych badań, wieloletniej współpracy oraz naszych doświadczeń i obserwacji. I chociaż napady gorączki nadal występują, to nauczyliśmy się z tym żyć. Warto również wspomnieć, że po konsultacjach z Panią Doktor, podjęliśmy decyzję o podawaniu kolchicyny, którą Szelma zażywa nieprzerwanie od maja 2015 r. Lek ten ma za zadanie przeciwdziałać rozwojowi amyloidozy. Potwierdzeniem są badania usg, które wykonujemy raz w roku. 

Tak oto prezentuje się moja 10-letnia Piękność 💗


W chorobie tej najgorsze jest to, że nie ma żadnej cykliczności pojawiania się gorączki. W grudniu ubiegłego roku było apogeum, gdyż pojawiała się średnio co 5 dni. Szelma była wykończona. Dlatego też, nigdy nie zostawiamy jej samej dłużej niż na 2 h. Gdy musimy wyjechać, pozostaje pod opieką mojej Mamy, której dom Szelma traktuje jak swój własny.

Mam ogromną nadzieję, że post okaże się przydatny. Być może nasze doświadczenia i sposoby przydadzą się właścicielom tej przeuroczej rasy. Jeśli możecie, to podzielcie się proszę informacjami, czy Wasze sharpki również chorują na rodzinną gorączkę. Jeśli tak, to jakie macie patenty, by im pomóc?

Pozdrawiam
L.


niedziela, 23 kwietnia 2017

Denko ostatnich miesięcy

W końcu wróciłam!!! Mam nadzieję, że teraz uda mi się bardziej regularnie umieszczać posty. Pomysłów mam wiele, ale jako że przerwa by baaaardzo długa, to puste opakowania po kosmetykach wysypują mi się z mojego denkowego kartonu. W związku z tym, stwierdziłam, że zacznę od mojego kosmetycznego pamiętnika, by móc pozbyć się wreszcie tych opakowań. 

Produktów, które wykończyłam, jest sporo, dlatego ujęłam je wszystkie na jednym zdjęciu i opiszę pokrótce, co o nich myślę, czy warto powrócić, a może są testowane na zwierzętach i choć były dobre, nie zagoszczą u mnie ponownie. Z góry przepraszam za wygląd opakowań, ale jak już wcześniej wspomniałam, rozcinam je w większości, by dobrać się do ostatniej kropli danego kosmetyku (tak już mam i już ;))

Jesteście ciekawi??? 

ZAPRASZAM :)

Alterra dezodorant w sprayu Jojoba & Szałwia - moje nieustanne próby poszukiwania naturalnego dezodorantu po raz kolejny spaliły na panewce. Ten nie robi kompletnie nic. Wg producenta jest to dezodorant, który zapewnia 24-godzinną ochronę przed poceniem. Wg mnie, nie zapewnia jej nawet przez godzinę. Absolutnie nie należę do osób, które pocą się jakoś obficie. Powiedziałabym nawet, że pocę się bardzo mało, ale każdy dezodorant testuję w różnych okolicznościach: na siłowni, spacerach, podczas biegania itd. No i ten nie dał rady niestety. Ze spuszczoną głową znów powróciłam to antyperspirantów, zawierających aluminium.

Johnson's baby oliwka w żelu - jak ja się cieszę, że w końcu zużyłam tę oliwkę. Uwielbiam oliwki w pielęgnacji. Dają dobre nawilżenie, a nałożone w niewielkiej ilości na mokrą skórę i wytarte delikatnie ręcznikiem nie pozostawiają tłustej warstwy, której nie znoszę. Ponieważ Johnson&Johnson należy do listy czerwonej, nie kupię już więcej. Ale nie zamierzam zrezygnować z oliwek. Na mojej liście do kupienia figurują już dwa zamienniki z Rossmanna: oliwka do ciała Wellness&Beauty oraz olejek Babydream. Pożyjemy, zobaczymy...

Woda termalna Uriage - to jest już moje n-te opakowanie i powracam do niej regularnie. Daje ukojenie przesuszonej skórze. Używam jej do nawilżania maseczek z glinką, bardzo dobrze sprawdza się też w roli toniku. Spryskiwacz "nie pluje" produktem, tylko daje delikatną mgiełkę. Woda idealnie sprawdza się również podczas upałów, przyjemnie chłodzi skórę i ją odświeża. Kochałam, kocham i kochać nie przestanę ;)

Greenland shower foam coconut milk & lime - kolejny produkt, z którym męczyłam się trochę, głównie przez "sztuczny" zapach. Lubię zapach kokosa, jeszcze bardziej limonki, ale w tej piance bardzo mi przeszkadzał. Limonki nie czułam w ogóle, natomiast kokos to czysty syntetyk. Ale żeby nie było, że jestem jakąś malkontentką, to powiem (a właściwie napiszę), że był to kosmetyk baaardzo wydajny (bardzo dobrze się pienił), nie wysuszał skóry, można było dozować ilość piany wydobywanej z pojemnika, nie zawierał parabenów ani sztucznych barwników. Nie kupię ponownie.

Skin So Soft pieniący olejek pod prysznic - od długiego już czasu nie kupuję kosmetyków firmy Avon (z wiadomych przyczyn), ale jako była konsultantka posiadam jeszcze spore zapasy, które sukcesywnie zużywam. Ten olejek lubiłam bardzo, bo po jego użyciu nie musiałam stosować żadnych balsamów nawilżających. Skóra po nim była miękka i przyjemna w dotyku. Używałam go w "leniwe" dni, które są u mnie na wagę złota. Wtedy szybka kąpiel, by móc jak najdłużej cieszyć się "wolnym". Mam obecnie olejek z Isany, który również bardzo lubię (jestem z tych, którzy nie wyczuwają w nim zapachu ryby ;)) - jest też kapitalny do mycia pędzli i gąbeczek do makijażu, rozpuszcza cały brud bez większego wysiłku.

Kolejna oliwka - Hipp Oliwka pielęgnacyjna - jest tylko potwierdzeniem tego, że naprawdę lubię je w pielęgnacji. Nie zakupię ponownie, gdyż są sprzeczne informacje związane z testowaniem. Ale jeśli ktoś nie zwraca na to uwagi, to bardzo polecam. Świetnie nawilża, jest mega wydajna i szybko się wchłania (gdy nałożymy ją na mokrą skórę). Producent twierdzi, że zawiera tylko naturalne olejki, w tym olejek midałowy BIO, bez substancji zapachowych, olejków eterycznych, barwników, substancji konserwujących, parabenów. Jedna z lepszych oliwek, które dotychczas stosowałam. Uwielbiałam też jej zapach, typowy dla produktów przeznaczonych dla niemowląt.

Joanna Szampon - kapitalny szampon, który niweluje żółty odcień na włosach. Przeznaczony jest do włosów blond, rozjaśnionych i siwych. Bardzo dobrze się pieni, skóra mnie po nim nie swędziała, nie miałam po nim łupieżu. Dodatkowy atut to jego cena, bo kosztuje coś około piątaka. (jeśli mnie pamięć nie myli). Kupię ponownie na pewno. 

Alterra emulsja oczyszczająca Granat BIO - bardzo dobry kosmetyk. U mnie super się sprawdził do porannej pielęgnacji, gdyż pozostawiał na skórze delikatną powłoczkę nawilżającą. Świetny był zimą jako wsparcie dla innych kosmetyków nawilżających. Na chwilę obecną nie kupię, ale na okres jesienno-zimowy z chęcią do niego powrócę. Marka dostępna jest tylko w Rossmann'ach. 

Zioła Polskie Krem do rąk i paznokci glicerynowo - rumiankowy - jako posiadaczka bardzo suchej skóry na dłoniach, mam ogromne wymagania wobec kremów do rąk. Ten był bardzo bardzo przeciętny - nie zauważyłam po nim jakiegoś spektakularnego nawilżenia. Stosowałam go w ciągu dnia, po każdym umyciu rąk, bo szybko się wchłaniał i na chwilę niwelował uczucie ściągnięcia. 

Hydrolat róży BIO - surowiec o przepięknym i naturalnym zapachu róży. Używałam do własnoręcznie przygotowanych maseczek  do twarzy, domowych toników (najczęściej rozcieńczałam z wodą demineralizowaną w proporcji 1:1 z kilkoma kropelkami olejku z drzewa herbacianego) oraz solo. Służył mi bardzo i zagości ponownie w mojej kosmetyczce. Wg opisu na opakowaniu, hydrolat ten wiąże wilgoć w skórze i zapobiega jej odwodnieniu. Producent obiecuje, że zniweluje zmarszczki - osobiście nie wierzę w takie cuda, jednak uważam, że jak skóra jest dobrze nawilżona to widać je jakby mniej. Polecam hydrolaty - robią fajną robotę :) Ważne tylko, by dobrać odpowiedni do swojego typu skóry.

Fitomed Płyn lawendowy do twarzy - hmmm, zastanawiam się nad nim. Z jednej strony odpowiadał mi zapach, bardzo zbliżony do świeżej lawendy, którą ubóstwiam, z drugiej mocno ściągał skórę. Od razu po zaaplikowaniu go na twarz nakładałam krem, bo to ściąganie było bardzo nieprzyjemne, a przeznaczony był niby do skóry suchej. Z plusów: miał bardzo dobry atomizer, który dozował odpowiednią ilość produktu (opakowanie zostawię do domowych produkcji) oraz przystępną cenę. Poza tym, szału nie zrobił! Osobiście wolę umieszać sobie coś swojego i dodać kilka kropli olejku lawendowego. 

Avon Maseczka błotna do twarzy z minerałami z Morza Martwego - maseczka oczyszczająca, ale delikatnie. Lubiłam ją stosować, nie zastygała mocno na twarzy i łatwo się ją zmywało. Nawet jak trzymałam ją dłużej niż zaleca producent, nie miałam żadnych podrażnień. Firma występuje na liście czerwonej, więc nie zakupię ponownie. Mam jeszcze kilka masek marki Avon, które sukcesywnie zużywam i na dobre się z nimi rozstanę.

Sensodyne płyn do płukania ust - dołączony był jako próbka do innego produktu. Płyn jak płyn, zużyłam i zapomniałam.

Avon Care regenerująco-odżywczy krem do rąk Cocoa Butter - kolejny zużyty krem do rąk. Ten był bardzo przyzwoity. Zostawiał na dłoni delikatną powłokę, którą lubię. Pięknie pachniał - tak słodko, czekoladowo. Stosowałam na dzień, na noc wolę jeszcze bardziej treściwe kremy. 

Lekkie serum nabłyszczające L'Oreal Professionnel Paris - próbeczkę tę dostałam kilka lat temu (!) podczas wizyty u fryzjera. Trochę poleżała w szufladzie, w końcu postanowiłam ją zużyć. Serum wcierałam po umyciu włosów od ucha do końcówek. Nie zauważyłam kompletnie żadnego nabłyszczenia, ale włosy były miłe w dotyku i łatwo się rozczesywały. Próbka zawierała 20 ml i starczyła mi na bardzo bardzo długo, bo do jednorazowej aplikacji zużywało się zaledwie kropelkę. Nie kupię więcej. 

I kolejny krem do rąk - Isana med Urea - idealny krem na noc. Przeznaczony jest do skóry bardzo suchej i szorstkiej. Stosowany regularnie ograniczył mi pękanie skóry głównie przy paznokciach. Zawiera 5,5% mocznik, który słynie z właściwości nawilżających i zmiękczających skórę. Nie pachnie jakoś zadziwiająco pięknie, ale nie ma to dla mnie kompletnie żadnego znaczenia, gdyż jest naprawdę skuteczny. Z całą pewnością kupię go ponownie. Dostępny w Rossmann'ie. Polecam spróbować. Dodatkowy atut: niska cena :)

Maskara False Lash Telescopic L'Oreal Paris - znalazłam, gdzieś na dnie szuflady. Kilka lat temu używałam tylko tego tuszu, gdyż mocno wydłużał moje rzęsy, które nie grzeszą długością. Uwielbiałam go też za silikonową szczoteczkę, która docierała do najkrótszych włosków. Nie sklejał rzęs, wręcz idealnie je rozdzielał, nie osypywał się, ale to marka L'Oreal, więc to było nasze ostatnie spotkanie.

O kolejnym kremie z firmy Avon - Krem do rąk z owsem - nie będę się już rozpisywać, bo nie chcę zanudzać. Był taki sobie. I jeszcze jeden - Regenerujący krem do rąk Garnier - ogromnie żałuję, że testują na zwierzętach, bo był cudowny. Ale znajdę zastępcę zapewne, a jak nie to sama coś ukręcę ;)

Jeszcze jeden tusz Luxe z firmy Avon - otrzymałam go jak byłam jeszcze konsultantką. To była bardzo dobra maskara. Miała tradycyjną szczoteczkę, za którą generalnie nie przepadam (wolę silikonowe), ale akurat w jej przypadku nie przeszkadzało mi to absolutnie. Było ją widać na moich rzęsach. Tusz się nie kruszył, nie tworzył efektu "pandy", łatwo go było zmyć. Uważam, że to była jedna z lepszych maskar Avonu.

Żel aloesowy Calaya - żel aloesowy zawsze jest w mojej pielęgnacji. Niekoniecznie tej firmy. Dodaję niemalże do wszystkich moich domowych kosmetyków - do toników, do maseczek, do balsamów. Wcieram go w skórę głowy, nakładam grubą warstwę na twarz na noc i idę spać. Po prostu kocham ten surowiec!

Po drodze wykończyłam również antyperspirant Perceive oczywiście z firmy Avon. Miał dość intensywny zapach, gdyż był z linii zapachowej Perceive. Był skuteczny.

Podczas wizyty u mojego optometrysty otrzymałam próbkę wielofunkcyjnego płynu dezynfekcyjnego Opti-Free, przeznaczonego do soczewek kontaktowych miękkich. Jak już kiedyś wspomniałam, nie widzę różnicy w działaniu płynów różnych firm, więc zawsze wracał do płynu z firmy iWear, którego używam już chyba od 8 lat? 

I na sam koniec mój ogromny ulubieniec od bardzo bardzo dawna - woda perfumowana TTA Today z Avon'u - mega trwały zapach. Nie duszący, klasyczny, elegancki. Starczył mi na bardzo długo, gdyż wystarczy psiknąć nim dwa razy i w zupełności wystarcza. Posiadam jeszcze jedną butelkę, którą oszczędzam, bo potem będę poszukiwać jakiegoś nietestowanego, ale wiem, że łatwe to nie będzie. Na razie cieszę się tym, że go mam. 

Uff. Jeśli ktoś dotrwał do końca, to bardzo dziękuję. Kolejne denka będę się starała umieszczać raz w miesiącu, żeby te posty nie miały miliona znaków. 

Do tego czasu pozdrawiam i życzę udanej niedzieli
L.


wtorek, 24 stycznia 2017

Denko 1/2017

Ponieważ trochę się tego uzbierało, to przejdźmy od razu do rzeczy 😊 Wśród zużytych kosmetyków są perełki, ale są również bardzo przeciętne, których z całą pewnością nie zakupię ponownie. Wreszcie są i takie, które nawet jak się u mnie sprawdziły, to nie zagoszczą znów, gdyż są testowane na zwierzętach, a ja od jakiegoś czasu nie kupuję kosmetyków, które nie są "cruelty-free".

Zamieszczone poniżej zdjęcia nie są mojego autorstwa, gdyż już kiedyś pisałam o tym, że moje opakowania są tak sfatygowane, że wstyd je pokazywać.
Dada 3in1 Szampon & Płyn do mycia i kąpieli - produkt ten przeznaczony jest głównie dla dzieci. Można go zakupić w Biedronce. Ma bardzo dobry skład, nie wysusza skóry, ani jej nie ściąga. Nie zawiera parabenów, barwników. Nie używałam go jako szamponu, tylko jako żel po prysznic i mydło do rąk. Według mnie posiada jeden ogromny minus - słabo się pieni, więc dyskwalifikuję go jako produkt do kąpieli. Natomiast z całą pewnością kupię go jako produkt do mycia rąk, bo w tej roli spisywał się znakomicie. 

Ukończyłam również domowy tonik do twarzy z żelem aloesowym. Jeśli przygotowuję swoje domowe kosmetyki, to prawie zawsze dodaję do nich żel aloesowy, który ma właściwości nawilżające, kojące, przeciwzapalne. Surowce najczęściej wybieram ze stron: naturalne-piekno.pl oraz e-naturalne.pl. Nie pamiętam dokładnie składu tego toniku, ale na pewno dodawałam tam również hydrolat z róży i olejek herbaciany. Uwielbiam własnoręcznie robione kosmetyki, bo dodaję do nich to, czego aktualnie potrzebuje moja problemowa skóra.
Owocowy peeling enzymatyczny z papainą i bromeliną - od kiedy odkryłam kilka lat temu peelingi enzymatyczne, całkowicie zrezygnowałam z tradycyjnych "zdzieraków", gdyż są dla mnie za mocno abrazyjne. Ten z firmy Biocosmetics był znakomity, delikatnie rozpuszczał martwy naskórek, nie naruszając aktywnych wyprysków. Ba, nawet łagodził stany zapalne i przyspieszał ich gojenie. Moim zdaniem najlepsze efekty osiągałam, spryskując nałożony peeling wodą termalną. Pozostawiałam go wtedy na skórze na ok. pół godziny. Bez spryskiwania powinno się go zmywać po max. 15 min. Z całego serca POLECAM!!!
 
Biolaven krem do twarzy na noc - ooo, jak ja lubiłam ten krem. Zawierał m.in. olej z pestek winogron, masło avocado, olejek lawendowy. Doskonale nawilżał skórę, nie zapychał jej. Jeszcze rano czułam ten krem na twarzy. Zaskoczeniem była dla mnie jego płynna konsystencja, gdyż jest to naprawdę treściwy krem. Dodatkowym atutem jest fakt, że kosmetyki firmy Sylveco (Biolaven jest jej marką) nie są testowane na zwierzętach i zaliczane są do kosmetyków naturalnych. PEREŁKA!
Oeparol Płyn micelarny do demakijażu - kolejny ulubieniec, którego ukończyłam, ale mam jeszcze jedno opakowanie. Niestety, nie nabędę go ponownie, gdyż jest testowany na zwierzętach. I to właśnie jeden z tych kosmetyków, nad którymi ubolewam, ale cóż... Mam już godnego następcę własnej produkcji. Płyn idealnie radzi sobie ze zmywaniem makijażu, jest delikatny dla oczu, nie szczypie, nie tworzy mgły. Najlepszy micel jaki miałam do tej pory...
FlosLek Sól Imbirowa do stóp - namówiła mnie do niej kiedyś moja przyjaciółka i od tego czasu ciągle mam ja "na stanie" (dziękuję Gosiu 😉). Zawartość olejku imbirowego powoduje, że stopy po kąpieli są mięciutkie i bardzo nawilżone. Nie ma konieczności używania po niej kremu do stóp. Soli tej najwięcej używam w okresie zimowym, gdyż szybko marzną mi stopy i ciągle walczę z ich ogrzaniem. Kojarzy mi się z sobotnimi wieczorami, gdy z kubkiem gorącej herbaty z grzańcem relaksuję się i cieszę weekendem. No i firma nie testuje 😉.
Lactacyd Femina Emulsja do higieny intymnej - płyn przeciętny. Nie zrobił szału, zamienników jest sporo. Plus za pompkę, którą można dozować ilość produktu oraz za to, że nie podrażnił. Jest też bardzo wydajny. Nie powrócę do niego, bo znam lepsze tego typu produkty. Obecnie używam nawilżający żel do higieny intymnej Vianek i jestem zadowolona.
Avon Maseczka głęboko oczyszczająca pory z glinkami mineralnymi - bardzo silne działanie maseczki. Jak dla mnie jest zdecydowanie za mocna. Zawiera kwas salicylowy, który przekreśla ją od razu. Nie polubiłyśmy się. Zdecydowanie bardziej wolę przygotować sobie maseczkę z glinką sama. Poza tym, odchodzę od kosmetyków firmy Avon. Nie widzę plusów.
 Skinea Pielęgnujący krem do rąk - otrzymałam go w gratisie podczas zakupów w aptece. I tak, wiem, że darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, ale na moje potrzeby był słabiutki. Poza tym, zawiera olej mineralny, którego staram się unikać. Moje ręce wymagają szczególnej ochrony i pomimo, że staram się o nie dbać najlepiej jak potrafię, to są jak tarka. Na okrągło walczę w pękającą skórą przy paznokciach. Jeśli ktoś zmaga się z tą dolegliwością, to doskonale wie, jak bardzo to boli i jak mocno jest upierdliwe. Ten krem zużyłam, bo nie lubię wyrzucać kosmetyków, ale nie pomógł mi absolutnie. 
Eveline Cosmetics Maskara - to już ostatni produkt w tym denku. Jest to bardzo dobry i tani tusz. Można go dorwać w drogeriach dosłownie za kilka złotych. Wydłuża i podkręca rzęsy, nie skleja ich, nie osypuje się. Ma gumową szczoteczkę, która dociera do najmniejszych włosków. Po wykorzystaniu moich zapasów, będę szukała maskary, która na pewno nie testuje na zwierzętach, bo  jest wysoce prawdopodobne, że Eveline sprzedaje swoje produkty na rynku chińskim. A szkoda...

Ufff, dobrnęłam do końca. Lubię tworzyć ten "kosmetyczny" pamiętnik, bo pamięć jest ulotna, a dzięki niemu mogę zawsze powrócić do perełek, które się u mnie sprawdziły.
Pozdrawiam
L.







piątek, 6 stycznia 2017

Przepis na grzańca


Pogoda za oknem nastroiła mnie do podzielenia się przepisem na grzańca, który znalazłam w sieci (http://coonakombinuje.pl) podczas poszukiwania inspiracji na własnoręczne przygotowanie drobnych upominków świątecznych dla najbliższych mi osób (zdanie to ma chyba 300 znaków, ale pisałam je "jednym tchem";) )

Do jego przygotowania potrzebne będą:

  • 400 ml soku z cytryny (u mnie było to ok. 8 cytryn)
  • 1 l soku z czarnej porzeczki
  • 1 l soku jabłkowego
  • 1 kg brązowego cukru
  • 12 lasek cynamonu (w jednym opakowaniu miałam średnio 4-5 lasek)
  • 10 łyżek goździków 
  • 4 łyżki ziaren kardamonu (zmiażdżonych w moździerzu)
Sposób wykonania:

Umieść wszystkie składniki w wysokim garnku i doprowadź do wrzenia. Następnie zmniejsz ogień i gotuj pod przykryciem ok. 1 godziny. By wszystkie składniki "dały z siebie" jak najwięcej, pozostaw zaprawę na noc. Następnego dnia przecedź przez gazę, zagotuj i gorące wlewaj do wyparzonych wcześniej słoiczków. 

Zaprawę można dodawać do wina lub do herbaty. Osobiście nie próbowałam z winem, ale za to herbatę z grzańcem pijemy maniakalnie. Oprócz wspaniałego smaku, naprawdę rozgrzewa. Pamiętajcie tylko, by po otwarciu przechowywać go w lodówce.

Na zdrowie
L.

Ps. Jeśli macie inne przepisy na tego typu mikstury, napiszcie proszę w komentarzu. Chętnie przetestuję "zimowe rozgrzewacze" :)